5 Maja 2013
Obudzilam sie o 3 nad ranem i mimo, ze nic sie jeszcze nie dzialo, poczulam
atmosfere czegos wielkiego i magicznego. I już wiedzialam.
Porod nie był zaskoczeniem,
gdyz dziecko było już 9 dni po terminie. Lezalam kilka chwil cieszac się doniosloscia momentu i wtedy zaczely się pierwsze skurcze, które powitalam z radoscia i eksyctacja. Tak dlugo
czekalam już na moja
coreczke…
Spedzilam kolejne 4 godziny lezac bez ruchu w stanie pelnego relaksu cieszac
się tym powolnym
poczatkiem procesu, który miał doprowadzic mnie
do mojej coreczki. Relaksowalam się i mentalnie
przygotowywalam na wielki wysilek na który będę musiala się zdobyc, kiedy porod już się rozkreci. Sluchalam jak ptaki budza się za oknami a slonce zaczynalo powoli wdzierac się do pokoju. I pomyslalam ze ten piekny, sloneczny wiosenny dzien był idealnym poczatkiem nowego zycia.
Gdy nadszedl poranek, poczulam ze jestem gotowa i ze chce, żeby porod już rozpoczal się na dobre.
Wyslalam smsa do Basi, mojej douli żeby jej dac
znac, ze będę jej dzis potrzebowac. Basia powiedziala mi co mogę zrobic, żeby rozkrecic
porod wiec korzystajac z tego ze wszyscy w domu jeszcze spali, zeszlam na dol i
zaczelam tanczyc na pilce ruszajac biodrami w osemki, co mialo pomoc dzidzi się obnizyc.
Bylam calkowicie pochlonieta magia chwili. Endorfiny zalaly mój organizm i
czulam ze moglabym zaczac krzyczec z czystej radosci. Skurcze na tym etapie nie
były bolesne i
kazda chwila tego porodu była czystą
rozkoszą. Zrobilam sobie pyszną jaglanke aby dostarczyc organizmowi sily na
kolejne etapy i celebrowalam ten posilek z niemalze boskim namaszczeniem.
Kiedy skurcze staly sie silniejsze i bardziej regularne napisalam do Basi
prosząc, zeby przyjechala i poszlam wziac prysznic. Przygotowywalam się do ceremonii narodzin.
Kiedy moja doula przyjechala wszyscy w domu byli już na nogach i poczulam ze nadmiar ludzi dookoła mnie zakloca mój cudowny magiczny proces. Porod spowalnial i zaczelam się czuc winna, ze sciagalam Basie tak z samego rana, skoro porod był jeszcze bardzo wczesny i nie potrzebowalam na tym etapie jej pomocy.
Uczucie winy zaklocalo uwalnianie endorfin i zaczelam odczuwac presje by
przyspieszyc rozwoj porodu. To oczywiście nie
pomagalo. Sprobowalam relaksacji ale nie potrafilam przywrocic nastroju tego
magicznego samotnego poranka. Proces myslowy był zbyt aktywny i zaklocal prace prymitywnej czesci mozgu, odpowiedzialnej za
rodzenie.
Poczulam ze musze rozprawic się z tymi myslami
i poprosilam Basie, żeby przyszla do
mojego pokoju. Otwarta rozmowa oczyscila atmosfere i postanowilysmy ze
zadzwonimy po polozne, żeby zbadaly
rozwarcie i wtedy ocenimy, czy jest sens, żeby Basia siedziala u mnie, czy lepiej, żeby wrocila do domu na kilka godzin.
Uczucie winy odpuscilo i porod się rozkrecil.
Basia zadzwonila po polozne. Anioly czuwaly nad nami tego dnia, i przyslaly
do mnie najlepsza polozna swiata, ta sama która odbierala Kubusia. Kobiete o
wielkiej mocy, ogromnym doswiadczeniu, pelną wiary w kobiecą sile i zdolnosc
rodzenia. Naturalnie i bezpiecznie. Moja polozna Susan – zawsze będę jej wdzieczna
za to, ze to wlasnie ona była przy
narodzinach dwojki moich dzieci.
Kiedy przyjechala to jakby Dobra Matka Chrzestra weszla do
pokoju.
Polozna z co najmniej 20 letnim
doswiadczeniem, która z takim szacunkiem dla mnie – rodzącej, po krotkiej
rozmowie ze mną stwierdzila, ze ona nie wie na jakim etapie jest mój porod, gdyz
pamieta z mojego potrzedniego porodu, ze moje spokojne zachowanie i opanowanie
mogloby ja zmylic, sugerujac ze jeszcze daleko. Ale ona nie chce mnie badac i
ingerowac w mój naturalny proces, który ma postepowac dalej w swoim tempie. Ona
poczeka na dole kilka godzin i zobaczymy co się wydarzy.
Jej obecnosc w domu i pelne otuchy slowa sprawily, ze poczulam się bardzo bezpieczna, silna i pelna mocy. W przeciagu kilku minut moje
spokojne opanowane cialo doszlo do tzw kryzysu 7 ego centymetra. Skurcze staly się duzo intensywniejsze a ja stalam się duzo
glosniejsza. I kiedy mój glos z niskiego i rozluzniajacego zaczal uderzac w
wysokie tony, zdecydowalysmy z Basia, ze czas abym przeniosla sie do basenu, który Sylwek z miedzyczasie napelnial najszybciej jak potrafil.
Relaksujace cieplo wody przynioslo natychmiastowa ulge i pomoglo przywrocic
poczucie kontroli i opanowania. Bylam swiadoma ze doszlam do pelnego rozwarcia
i moje dziecko było gotowe, by
wyjsc. Zaczelam przec, jednak mój wysilek
nie przynosil zadnych efektow. Dziecko się nie obnizalo. Po wielu
nieskutecznych skurczach zaczelam tracic wiare w siebie i moją zdolnosc
wyparcia dziecka. Nic się nie dzialo i
przenioslam się w czasie do
poprzedniego porodu, kiedy to utknelam w basenie na dlugie godziny prąc bezskutecznie.
Podczas tamtego porodu grozba transferu do szpitala i wyjscie z wody pomoglo
dziecku obnizyc się. Tym razem nie
czekalam na grozby – wyszlam z basenu z zamiarem skorzystania z toalety.
Juz w drodze do lazienki poczulam jak ogarnia mnie potezna energia. Usiadlam
na toalecie i zdalam sobie sprawe ze dziecko chce wyjsc teraz, natychmiast i nie
mam już na to zadnego
wplywu, nie musze nic robic żeby mu pomoc
ale tez nie mogę tego
powstrzymac. Przyszedl skurcz o wielkiej sile i zorientowalam się, ze glowka już w polowie
wyszla. Basia szybko zwolala polozne, które natychmiast pojawily się w lazience i sciagnely mnie z toalety na podloge, na czworaka, żeby dziecko nie wypadlo do WC!
Po szybkiej ocenie sytuacji Suzan powiedziala, ze jeśli chce mogę się jeszcze przeniesc do basenu i urodzic do wody, tak jak chcialam. Zimno było na tej kafelkowej podlodze, ciasno i nieprzyjemnie. I choc wydawalo się to bardzo trudne z glowka do polowy wystajaca, pod eskorta cudownych
doswiadczonych i wspierajacych kobiet przenioslam się spowrotem do basenu. Na tym etapie bylam już w takim stanie, ze nawet nie zdawalam sobie sprawy ze Sylwek zostal zawolany i razem z
Kubusiem obserwowali narodziny Malej Nell. Dotarlam do basenu w ostatniej chwili
przed kolejnym poteznym skurczem, na którym wyszla glowka.
Potem była duza przerwa
miedzy skurczami, w trakcie ktorej moja Coreczka probowala się obrocic, gdyz cos przeszkadzalo jej w wyjsciu. Te ruchy malego cialka
uwiezionego we mnie i glowki wystajacej już na zewnatrz były wyjatkowo
nieprzyjemne. Zaczelam panikowac i prosić żeby ktos ja ze mnie wyciagnal. Przyszedl kolejny skurcz na którym nie udalo
się urodzic malego
cialka. Polozna przez Basie zakomunikowala, ze musze przec mocniej i dziecko
MUSI urodzic się na kolejnym
skurczu.
Bylam przodem do Basi i tylko z nia
mialam kontakt. Nie widzialam ani nie slyszalam nikogo innego. Nikt mi nie
powiedzial ze dziecko utkwione w takiej pozycji
nie jest bezpieczne, jednak poczulam ze musze zebrac wszystkie sily.
Kolejny skurcz przyniosl potezna energie która pomogla mi przec i zniesc bol, tego co się dzialo potem...
Dopiero pare godzin pozniej dowiedzialam sie co dzialo sie w tym czasie za moimi
plecami. Dziecko było zablokowane
ramionkami i pomimo calego mojego wysilku nie było w stanie wyjsc. Susan ocenila sytuacjie w przeciagu kilku sekund i widzac
co się dzieje, reka
probowala odblokowac dziecko utkwione w niebezpiecznej pozycji. Nie udalo się z jednej strony wiec szybko wlozyla reke z drugiej strony i uwolnila
malenstwo.
Sekundy mijaly a ja powoli stawalam sie swiadoma mojego ciala, miejsca w którym
się znajdowalam i
stlumionych glosow w tle które powtarzaly: Zlap dziecko! Zlap ją! Moja coreczka
plywala już ze mna w
basenie I nagle znalazla sie w moich ramionach.
Siedzialam w wodzie gapiąc sie na tego zupelnie nowego czlowieczka,
uswiadamiajac sobie ze to moja tak dlugo wyczekiwana coreczka. Była wiotka i sina po tej dlugiej i trudnej podrozy na swiat.
Pokazalam jej jak wziąć oddech.
I pokaze jej caly swiat.
I będę się uczyc od niej….