Friday 2 November 2012

Na mnie sie nie krzyczy czyli o Szczerosci

Dziś nie będzie o dzieciach.

Pisze, bo od dobrych paru miesięcy nie potrafię poradzić sobie z pewnym wydarzeniem. Siedzi we mnie, powraca w myślach  i męczy. Jeśli opisanie go z cala brutalna dokładnością nie pomoże, to pewnie będę musiała (cholera jasna) w końcu coś z nim zrobić i rozprawić się z tym urywkiem przeszłości raz na zawsze. Nabrać w oczy powietrza, koloryzując je w myślach na niebiesko (czwarty czakram - komunikacja) i  spojrzeć strachowi w twarz. W Halloween patrzyłam się na rozpalona twarz strasznej dyni. Oswoiłam się w końcu. Teraz kolej na ludzi.

Bo ja się boje, kiedy ktoś na mnie krzyczy. Boje, się nawet, kiedy ktoś przy mnie krzyczy. Bo kiedy ktoś krzyczy, ten straszny dźwięk potem siedzi we mnie i dudni. I straszy ze zaraz ktoś będzie bił . Bo kiedyś przecież bił, a zawsze przedtem były krzyki.

I właściwie nie powinno to już stanowić problemu, bo przecież w naszym pookładanym i kulturalnym dorosłym życiu ludzie raczej się obrażają, znacząco milczą lub rzucają dwuznaczne uwagi. Raczej nie krzyczą. Maz dowiedział się na drugiej randce ze zasada jest, ze się na mnie nie krzyczy. I tej zasady nigdy nie złamał. Wciąż jest mężem.

Ale przecież nie mogę każdej napotkanej osobie mówić: 'Jestem K. Na mnie się nie krzyczy'. A może  powinnam, bo jednak czasem się zdarza... emocje poniosą, dyskusja zbyt zapalczywa i za bardzo osobista. I struny głosowe się uaktywniają, i decybele wala prosto w moja poraniona dusze. Ten dźwięk obija się o obolałe wnętrzności i dudni tam, dudni jeszcze długo.

Dziesięć lat temu straciłam przyjaciółkę na lotnisku. Bagaż mi się zgubił. Siedziałam i płakałam. I właśnie w tym momencie Ona podniosła głos, sama tez w stresie... Dobił mnie ten dźwięk. Nie potrafiłam już z nią potem rozmawiać. Z lotniska pojechałyśmy na wakacje osobno.
Czasem jeszcze tęsknię za Toba Magdo G... Gdybyś tylko wiedziała, ze na mnie się nie krzyczy....

Tym razem nie zgubiłam bagażu. Tylko siostrę traciłam. Ale biegłam za nią, walczyłam...a Inna to obserwowała. I słuchała naszej rozmowy:

- Dlaczego ciągle przede mną uciekasz?
- Jesteś zbyt szczera. Nie jestem gotowa na prawdę, którą przede mną odsłaniasz.

Na taka odpowiedz to ja nie byłam gotowa. Ani na to, ze Innej spodoba się ta niepowtarzalna okazja do tego, aby w końcu mi uzmysłowić, ze moja szczerość nie jest dobrze widziana we współczesnym świecie. Należy patrzeć, myśleć swoje, a jak już musisz sie wygadać, to za plecami. Ale bron Boże nie mówić prosto w oczy. Bo sie może nie spodobac, może zostać źle odebrane. Może zaboleć. Szczególnie jeśli jest bliskie Prawdy.

Probowalam sie bronic, mowic o swiadomosci, samoswiadomosci, o sensie zycia i o tym jakie jest krotkie. I o tym czy warto  w ogole rozmawiac, jesli na wstepie ustalamy, ze nie bedziemy szczerzy.

Okazuje sie ze warto rozmawiac i moga byc to bardzo wzniosle rozmowy. Mozemy przeciez dyskutowac o przeczytanych ksiazkach, o fascynujacym swiecie ducha, o sile podswiadomosci i innych wymiarach. Jest tyle tematow zastepczych. Bezpiecznych. Po co o sobie samym myslec, to grzazki temat jest, tyle czarnych sfer, ktorych bacznie chronimy przed dostepem swiadomosci. Ktos szczery, moglby do nich wtargnac, wypuścić strzeżone mysli na światło dzienne. I wtedy trzeba sie bedzie z nimi mierzyc. A to duzo trudniejsze, niz streszczanie kolejnej ksiazki o ciemiężeniu kobiet przez Kosciol.

Czując ze tracę siostre i twarz probowalam bronic swojej jedynej prawdy, prawa do nazywania czarnego czarnym . Zdesperowana, zszokowana i zagubiona w chaosie mysli pogrążałam sie coraz głębiej. Kolejne argumenty brzmialy dla Siostry i Innej smiesznie. Juz nie probowaly przekonac wariatki, ze nie ma prawa szczerze mowic, co widzi. Inna tylko wykrzyczała jeszcze:

- To nie Twoje życie. Nie wtrącaj się!

I juz sama nie wiem, czy to przez ten krzyk? Czy fatalne zakończenie walki o Siostre? Czy szok spowodowany poniżeniem prawdy, jedynej drogi jaka znam, w ktora zawsze tak bardzo wierzylam.

Ale nie moge sie pozbierac od tamtego wieczoru. Doba w łóżku, tygodnie w izolacji i powolne próby wyjscia do ludzi... kończą sie fiaskiem.

M A M A  W C I A Z  J E S T  S A M A.

Bo jak mam z Toba rozmiawiac, skoro dzis juz nie wolno być szczera?

Jak mogę słuchać tego co do mnie mówisz, jesli wiem, ze nie powiesz mi prawdy?

I po co?

Sunday 16 September 2012

O przedszkolu, czyli spowiedz.

Tyle się teraz mówi o przedszkolu. To i ja powiem. Bo tu przynajmniej mogę powiedzieć co myślę i niech się obrażają jeśli chcą.

Z reszta wyspowiadać się trzeba.

Przede wszystkim mam wrażenie, ze ktoś, nawet wiem kto, bardzo usilnie próbuje wmówić nam, ze najgorsze co może się przytrafić naszym dzieciom, to nasze towarzystwo. W pewnym wieku to juz jest chore, żeby dziecko z matka i pod jej opieka tak ciągle. No i w ogóle żeby matka w domu, żeby własnego życia nie miała, tylko te dzieci? Jakby poszła do pracy to by zaraz przestała tyle narzekać. Ze samotna. A dziecko do tego przybytku cywilizacji dziecięcej czym prędzej oddać, oni je tam wychowają. Ale nie patrz na to, ze płacze, ze trzyma nogawki kurczowo, prosi. To tylko dowód na to, ze za mocno związany z mama. Trzeba z tym walczyć. Wyjdzie mu to na dobre,  usamodzielni się, wyrwie z domu,  Sie usocjalni. Czyli sie zacznie wpasowywać w trybiki systemu. Im prędzej tym lepiej, łatwiej go będzie urobić. I mama szybciej pójdzie do pracy, podatek zapłaci. Zakupy zrobi większe, co to polowa z nich niepotrzebna.

A Kapitalista się cieszy.

No i mnie przekonał. Bałam sie tego momentu od chwili, gdy odchodząc na macierzyński deklarowałam ze wrócę. No wiec juz w brzuchu faszerowałam dziecko strachem przed przedszkolem. Cos w tym pewnie jest. A moze po prostu to moja intuicja krzyczała, ze TO JEST ZŁE! Male dziecko ma byc z ludzmi, ktorzy go kochaja, znaja, zadbaja. Ale Kapitalista przekonywał dobitniej: Jaka przyszlosc chcesz dziecku zapewnic? Z glodu umrzecie na jednej pensji! Przecież sa dobre przedszkola, Kuba będzie miał kolegów...

Udało mi sie przedłużyć urlop do 14 miesięcy. 14 miesięczne dziecko juz przecież nie musi byc ciągle z mama.... Tym bardziej ze dziecko było kwalifikujące sie jak najbardziej. Bardzo niezależne, towarzyskie, odważne, wesołe, pewne siebie, ufne. Chodziłam z nim na playgroupy od dawna żeby sie przyzwyczajał. To mi na tych grupach znikał juz za progiem, nie patrzył w ogóle czy jeszcze sączę ta kawę plotkując na krzesełku. Pchał sie na kolana pan prowadzących. Tak, pamiętam jeszcze. Na pewno kiedyś taki był. Był.

Znalazłam dobre przedszkole. Montesorri pożal się boże. Z ideologia, jak to sie mówi. Tylko ze ta ideologia kompletnie przysłoniła im dzieci. Najpierw dowiedziałam się, ze na przyzwyczajenie dziecka mam tydzień. Nie około tygodnia, nie tyle ile potrzeba. Moj 14 miesięczny syn dostał tydzień, na zrozumienie, ze odtąd nie będzie już mamy blisko.

Pierwszy dzień mu sie spodobał. Ot playgroupa, tatuś siedzi na dywanie a on sie bawi. Nic nowego. Panie na to, ze skoro Kuba "tak dobrze to znosi" to następnego dnia tatuś ma wyjść już po chwili i wrócić za pól godziny. To to jest plan. Kuba pierwszy raz pozostawiony nawet tego nie zauważył. No wiec dalej, następnego dnia tatuś ma wejść, zostawić dziecko w drzwiach i wyjść. Nie przedłużać, nie roztkliwiać sie. Nawet mu powiedziały co ma powiedzieć: "Daddy loves you and will be back later". I za drzwi. To juz sie dziecku nie spodobało. Za zimno, za sztywno. Szok. Mały sie pokapował co to za spisek. I ze przeciwko niemu.

Nie bede opisywac pokolei nastepnych dni, choc wiele ich nie bylo. Kubus nie chcial chodzic do przedszkola. Walczyl, prosil, trzymal sie kurczowo i zamykal w sobie. Plakal troche. Nie duzo, z 10 minut od wyrwania. Bo madre dziecko. Wiedzial ze nikt tego placzu nie slucha, choc slyszy. Panie skrzetnie zanotowaly, ze plakal krotko. Na dowod zrobily mi zdjecia, ze spokojny. No nie placze, widac na nich jak byk. Siedzi taki wystraszony na dywanie, przed nim porozkladane zabawki, ze niby sie bawi, nawet mu cos do reki wcisnely. Ale oczy niewidzace, nieobecne. Nierozumiejace. Jak mogli go tak zostawic? Tak nagle? Zamyslony. Zdecydowanie zbyt powazny na roczne dziecko. Probuje zrozumiec cos, co wykracza poza granice jego dzieciecego umyslu.

Ale jak niemowlak ma zrozumiec chory system?

Zanim sie poddalismy probowalismy negocjowac. Czy to rozstanie naprawde musi byc tak nagle? Przekonuja nas ze musi, ze przedluzanie procesu tylko sprawe utrudni (teraz rozumiem, ze utrudniloby - ale IM). Pytalismy czy nie moglby tata wejsc z nim, zajac czyms, posiedziec chwile, oswoic z miejscem. No niestety, polityka przedszkola na to nie pozwala. (bo co by to bylo, jakby tak kazdy rodzic sobie wchodzil z dzieckiem, ile miejsca, zamieszania?). Mamy zostawic dziecko na progu. Jak najszybciej. No wiec ja raz poszlam. Raz tylko. Twarda bylam, jak kazali. Kuba nie...

2 tygodnie chodzil. 2 godziny tylko zostawal najdluzej. Tyle i az tyle potrzebowalismy zeby zrozumiec, jak bardzo krzywdzimy dziecko. W koncu sms od Meza: "Jade po niego. Koniec tej szopki".

I pojechal. Ale nie przywiozl tego dziecka, ktore zaprowadzil. Wystraszony, samotnik, smutny, nieufny, marudny, klejacy sie.... 2 tygodnie wystarczyly, zeby zlamac malego czlowieczka.

Mimelo ponad pol roku. Od niedawna znow potrafi wejsc na playgroupe. Ale nie traci mamy z oczu ani na chwile. Od niedawna znow lubi dzieci. Ale nie lubi zadnych pań. I nie musi.

Bo do przedszkola nie pojdzie, dopóki sam nie powie ze chce. I bedzie mogl zmienic zdanie.

Saturday 1 September 2012

Mama sie martwi

Zabierajac sie do wychowywania dziecka powinnismy najpierw udzielic sobie odpowiedzi na pytanie: Jakiego czlowieka chcemy wychowac? Wydaje sie ze wszystkie odpowiedzi beda zblizone, mowiace o szczesciu, niezaleznosci, odpowiedzialnosci, madrosci, sile.... Ale to o czym tak naprawde marzymy, czego pragniemy dla naszych dzieci, to chyba czesto to, czego sami nie dostalismy w spadku. I tu pojawia sie problem. Bo nie tylko nauczenie dziecka czegos, czego sami nie potrafimy jest praktycznie niemozliwe. Dodatkowo dziecko nie sluzy do spelniania niezrealizowanych marzen rodzicow.

A ja bym chciala zeby moj syn byl silny. Zeby potrafil powiedziec nie. Miec odmienne zdanie i bronic go. Glosno wyrazac swoja opinie. I martwie sie. Bo widze, ze nie jest mu z tym latwo.

A powod mojego zmartwienia jest wrecz komiczny. Moj prawie juz 2 latek kompletnie sie nie buntuje. Oh, jak wielu rodzicow ucieszylby taki problem! A ja odetchnelabym z ulga, gdyby choc raz rzucil sie na podloge i zaczal kopac nogami, kiedy prosze go, zeby juz jednak poszedl do wanny, i ze pianke mu zrobilam i woda wystygnie... A on wstaje i idzie. Czasami z malym poslizgiem ale zawsze i wszedzie wspolpracujacy.

Serce mi peka, bo zaczal mowic "prosze". A nigdy nikt od niego tego nie wymagal. W zyciu nie uslyszal "Co sie mowi?". Czasem on byl proszony o cos, ale rzadko, bo zwykle dostaje oferty (Chcesz jeszcze jesc? Pojdziemy juz do domu?). A on teraz, jesli chce pic to mowi tym swoim cieniutkim glosikiem: poplose picko, poploseee.... I przechyla glowke na bok. Tak jakby mu tej wody ktos zalowal, a przeciez nie musi o nia prosic! No a inne dzieci maja gdzies jego "plose", chocby nie wiem jak dlugo za nimi lazil i nie wiem jak slodko prosil. Jak Julka nie chce mu dac balona to predzej mu przywali za to proszenie niz ustapi. I wyznam szczerze: przemocy dziecka nie uczylam w zadnej postaci i uczyc nie bede. A jak moge to sama go chronie jak lwica przed atakami. Ale powiem to: odetchnelabym z ulga, gdyby to on kiedys byl tym, ktory zabiera innemu dziecku najlepsza zabawke. Wiem, to paskudne i jak tak mozna mowic. Ale ja jestem matka. Ja sie martwie. Chce, zeby sobie poradzil, kiedy ja nie bede mogla zainterweniowac. Zeby byl silny.

Bo ja nie bylam.

A najbardziej martwie sie, ze 20 miesieczny chlopiec z dnia na dzien zrezygnowal z bycia noszonym. A byl noszony duzo, bo zmeczony, bo ciekawy, co mama kroi na blacie, bo chcial byc blisko, bo chcial byc wyzej, bo chcial ziuuuuu i kreci-kreci. A teraz nagle, bez jego winy okazuje sie, ze mama juz nosic nie moze. Bo ma w brzuszku dzidziusia, ktory narazie jest malutki ale bedzie coraz wiekszy i potem bedzie juz zawsze mieszkal z nami. Co to oznacza dla dziecka w tym wieku???? Mysle, ze predzej jest w stanie przypomniec sobie wlasne zycie prenatalne niz zrozumiec idee rozmnazania ssakow. Ale odkad mu to wytlumaczylam ani razu nie domagal sie noszenia. "Bo bzusek i dzidzius".

A przeciez z jego punktu widzenia noszenie powinno byc postrzegane jako jego swiete i nienaruszalne prawo! Dlaczego tak latwo godzi zie na to, zeby jakis niewidoczny dzidzius z brzucha wykolegowal go z ramion mamusi? Po kapieli zawsze, ale to zawsze byl niesiony do swojego pokoju. Dlaczego dzisiaj zgodzil sie sam potuptac, jak mala mumia zapatulony w recznik? Byl zmeczony. Przeciez zmeczone dzieci krzycza i odwalaja tantrum, jak im sie czegos nie da, tak?

A Kuba nie robi tantrum. Ani w lazience ani w supermarkecie.

Nie walczy. Wspolpracuje? Czy zbyt latwo ustepuje?

Zastanawiam sie, czy w ktoryms momencie nie dalam mu do zrozumienia ze jednak to czego on chce, w rzeczywistosci nie jest wazne. Ze i tak bedzie tak jak zdecydowali dorosli.

A moze moja wizja dziecka jest tak wypaczona, ze spodziewam sie potwora a zamiast tego codziennie na nowo ze zdziwieniem odkrywam ze to po prostu drugi czlowiek. I nie moge w niego uwierzyc, bo jestem zbyt przesiaknieta opowiesciami o manipulujacym, cwanym i egoistycznym bachorze?

Friday 24 August 2012

Kiedy Mama nie jest sama

Moge w koncu napisac pozytywnie: Mama nie musi zawsze byc sama.

W naturalnych warunkach mama nie jest sama. Dzieci, rowniez niesamotne, bawia sie z innymi dziecmi, rozwijaja w towarzystwie mlodszych i starszych. Ucza sie zycia. Dla odmiany ucza sie nie tylko od mamy. I to przynosi mamie ulge. Mama zajmuje sie swoimi obowiazkami spokojna, ze dzieci, nie-uczepione-nogawki sa tuz nieopodal, moze widzi je katem oka albo przed chwila widziala. A jak nie ona to inna mama. Lub  tata:). A gdy dzieci juz spia, mamy spotykaja sie, rozjasniaja ciemnosc plomieniem, dlubia cos moze. I gadaja. Gadaja, wspieraja sie, opowiadaja i sluchaja. Albo spiewaja. Mamy moga sie spotykac codziennie i co wieczor - jesli chca - gdyz spiace dzieci sa bezpieczne w zasiegu sluchu mam. 

Tak przynajmniej wyobrazam sobie zycie w wiosce indianskiej. Tak wygladalo nasze zycie na biwaku:). 3 dni odpoczynku w nieco mniej wygodnych warunkach, w nieograniczonej przestrzeni,  wypelnionej powietrzem tak czystym, ze zapiera dech w piersiach (wciaz jeszcze pelnych mleka:)).  I zapewniam - te kilka dni wystarczyly by uzdrowic wiezi, scalic rodzine, scalic sie ze soba samym. I zwalczyc samotnosc - przynajmniej na 3 dni. Niezamknieta z dzieckiem w czterech scianach potrafilam naprawde w pelni cieszyc sie z tych momentow, kiedy dziecko akurat domagalo sie mojej uwagi. I  korzystac z tych, kiedy zupelnie niczego ode mnie nie chcialo:). A drugich tych bylo duzo. Bo wszyscy zajmowalismy sie wszystkimi dziecmi. A przede wszystkim one same soba. Oj tak, calej wioski potrzeba...

Pomysl zrodzil sie sponanicznie. E. na poczatku tygodnia wspomniala ze sie wybiera z dzieciorami pod namiot w srode (gotowa na poswiecenie i ostre tyranie, aby pokazac dzieciom swiat). A my na to ze w srode to jej zyczymi milego, ale juz w niedziele to moglibysmy razem z nia. A potem jeszcze w sobote okazalo sie  ze i K jest chetna i maz K z przyjemnoscia wezmie urlop, nic nie szkodzi ze bez wyprzedzenia. I  M tez wpadla z rodzina i druga K...

I niewiadomo jak i skad nagle zebralo sie nas 5 rodzin na tym polu namiotowym. I mimo ze kuchenka gazowa byla jedna, i sie zgubila, i na poranna kawe wszyscy czekalismy poltorej godziny, to kawa nigdy nie smakowala tak dobrze. A byla tylko pro forma - bo poranne powietrze budzilo juz pierwszym sztachnieciem:). Nie wiem o ktorej budzilo, bo kto by korzystal z zegarka na biwaku.  Dzieci na otwartej przestrzeni brudzily sie tak szybko i tak dokladnie, ze domyc sie nie dalo, a do najblizszego kranu 8 minut spaceru wiec juz nawet nikt nie probowal. Ale byly szczesliwe. Naprawde szczesliwe.

Wracajac do domu, scisnieta w samochodzie z Mezem, Kubusiem i masa sprzetu w myslach planowalam powtorzenie imprezy. Juz w kolejny weekend.



Sunday 19 August 2012

Niewolnica i jej wlasciciele

[przepraszam za brak polskich znakow. Po prostu ich nie mam]

Zastanawiam sie co jest we mnie takiego, ze rodzina tak bardzo pragnie mnie uwolnic spod pregieza moich najblizszych?

Jakis czas temu moj Maz dowiedzial sie, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, ze zrobil sobie ze mnie niewolnice. No bo przeciez to oburzajace, zeby mama niemowlaka gotowala obiad, podczas, gdy dziecko ucina sobie slodka drzemke. Powinna w tym czasie zalegiwac na sofie z kolorowym czasopismem lub malowac paznokcie! Obiad to obowiazek powracajacego z pracy meza. Lazienki rowniez on powinien wyszorowac po godzinach (a jak sie nie wyrobi to w nocy). No a ja glupia, biore ten ugor na siebie i jeszcze sie ciesze ("Oj, glupias, ty glupias corcia....") i on z pewnoscia mi sie kiedys za to odplaci pieknym za nadobne. Bo mezczyzni przeciez tak maja.

Ja wiem, ze sa rozne uklady rodzinne, mniej lub bardziej wymagajace dzieci i mniej lub bardziej umeczone mamy. Ale ja nie mam ochoty robic ze sprzatania katorgi, znienawidzonego przez rodzine sobotniego poranka z odkurzaczem i ze sciera. Nie chce doszukiwac sie w domu przykrych obowiazkow, ktore moglabym zrzucic. Obojetnie na kogo. Ja po prostu robie to wtedy kiedy mi sie chce i od nikogo nie oczekuje wybawienia. Ja sie nie skarze na swoj los ;).... I nikomu nic do niego. Gotowac nie lubie a sprzatac tak. I juz!

Dodam, ze po tej, niezbyt politycznie poprawnej, dyskusji konkty z tesciami zostaly na dluzszy okres zawieszone.

A jednak potem byly wakacje w Polsce. Czas blogiego i sielskiego wypoczynku w rodzinnym gronie... Czy cos takiego w ogole isnieje??

W tym wlasnie okresie przytrafily sie urodziny Babci (Prababci wlasciwie). Impreza z obowiazkowym noclegiem. Fajnie - mysle sobie, nie widzialam babc i ciotek wieki, poznaja Kubusia, pogadamy, pojdziemy na spacer... Swietny pomysl!  No wiec jazda z polnocy na poludnie Polski!

7 godzin  w pociagu z dwulatkiem mialy byc przygoda zycia. Okazaly sie katorga dla dziecka i testem wytrzymalosci dla mamy. Skatowani ale dotarlismy. Dzielnie ladujemy sie do przepelnionego babciami, ciociami i wujkami wszelkiej masci mieszkania na 10 tym pietrze w bloku. Dziecko przeczuwajac co sie swieci sztywnieje ze strachu juz w windzie. A w domu wiadomo, stol w centralnym miejscu pokoju, bialy obrus, zastawa w czerwone maki i blysk kieluszkow na stole. Kubus, kompletnie nie widzac tu miejsca dla siebie (rzeczywiscie go nie bylo) wczepil sie we mnie jeszcze mocniej.
- Nie kcem tu. Do domku! Jechac!
Milcze. Nawet nie wiem jak mu odpowiedziec. Jak wytlumaczyc niespelna dwulatkowi ze nasz dom jest 2000 kilometrow stad i mama naprawde nie wie jak i dokad uciec?
- Do domuku Babci - MOJEJ BABCI (Maly probuje wyjscia ewakuacyjnego, jakby wyczul, ze na to pierwsze nie ma szans.

Powitania jednak plyna wedlug prastarego rytualu. Buziaki, przytulaki, poklepanki na misia. Ciasno, cieplo, blisko, zbyt blisko! Dziecko wczepione we mnie jak malpka chowa twarz. Nie chce kontaktu z nikim. Boi sie, co z reszta mowi, ale nikt nie slucha. Stado cioc natomiast kazda ma swoj pomysl na to, jak osmielic nowo poznanego czlonka rodziny. Klaskanie, proby wziecia na rece (serio mysleli, ze on pojdzie?), oferowanie jedzenia, zagadywanie, glaskanie, spiewanie. Oczywiscie wszystko tylko pogarsza stan Malego.

- Co on taki dziki?
Slysze w koncu komentarze rzucone nie do mnie a kolo mnie.

Na stol wjezdzaja pieczenie, bigosy, kluski slaskie i nalewka cytrynowa. Oboje mamy scisniety żołądek i myslimy tylko o sposobie ucieczki.

-On sie nie uspokoi, dopuki ty bedziesz taka spieta. Napij sie!

Rzuca tonem niecierpiacym sprzeciwu ktoras z cioc.

Kubus wybucha kolejnym juz szlochem.  Nie moge go tam trzymac. Za oknem zimno i mokro ale chwilowo przestalo padac.

- Wyjde z nim na chwile na plac zabaw pod blokiem.

Rzucam pelna nadziei, ze nikt nie bedzie oponowal.

-Alez ty nic nie zjadlas!

Ktos jest pelny oburzenia.

Zdazylam wyjsc zanim wezwali policje prorodzinna. Mokra trawa, brak spodenek na zmiane. Placzemy oboje na lawce w obcym i zimnym miescie. 2000 kilometrow od domu.

Co tez ja sobie sobie myslalam jadac tam?

W koncu pora kapieli. Ewakuujemy sie do wyznaczonego na nocleg mieszkania prababci. Jest cicho, jest nas tu mniej. Straumowane dziecko w koncu usypia. Juz po wszystkim - mysle sobie. Rano sie zwiniemy i zapomnimy o sprawie. Wyciszylam sie, pogadalam z kuzynka, dobrze jest.

Jeszcze tylko kolejna kuzynka z chlopakiem wpadaja po rzeczy okolo polnocy. Podchmieleni rzecz jasna.

- Kaska, ty jestes niewolnikiem!!!

Slysze na przywitanie od nowego towarzysza Kuzynki. (Hmm.... juz gdzies to slyszalam....)

- Jak mozna tak za dzieckiem biegac. Ty sie musisz leczyc! Z tym trzeba walczyc!

No i zatkalo mnie. Wmurowalo i wcisnelo w fotel. Typowe. Nic nawet nie odpowiedzialam. Tak jak siedzialam, tak zostalam.

Lezac z dzieckiem na waskiej, nierownej sofie w duzym pokoju prabaci, do 5 nad ranem w myslach powtarzam prosta, spokojna, wywazona i dobitna odpowiedz.

Ktora nigdy nie padla.

Chyba rzeczywiscie powinnam sie leczyc...







Friday 17 August 2012

Dlaczego Mama jest sama?

Bo tak sie niestety czuje. Jak 90 procent wszystkich blogerow. No bo po co obnazac sie w publicznym internecie, jesli nie po to, aby za pomoca technologii, ktora tak bardzo nas od siebie oddala, sporobowac sie jakos zblizyc do siebie? Przez bariere ekranu LCD. Im bardziej nam to doskwiera, tym bardziej brniemy w ten chory uklad. Chcac byc blizej swiata laczymy sie z nim wireless. A przez to zamykamy sie szczelniej i szczelniej we wlasnych 4 scianach.

Pewna cudowna, lagodna, madra i harmonijna mama powiedziala mi ostatnio, ze czesto  nie wie czy robi dobrze, boi sie ze krzywdzi wlasne dzieci. Zastanawia sie czy tylko ona tak ma. A ja nie znam nikogo, kto by tak nie mial.

A to wlasnie dlatego. Bo jestesmy same. Pozamykane z dziecmi w domach do ktorych druga mama nie ma wstepu. Chyba ze sie umowi. I przyniesie ciasteczka.

Zyjemy w izolacji i niepewnosci. A spotkania w wiekszym gronie, rodzinnym niedajboze,  to ocena i krytyka. Mamy taki narodowy sport - wbijanie szpili Matce Polce. Kto wieksza.

Zamkniete w domu, czesto bez solidnych wzorcow rodzicielstwa, tworzymy swoja wlasna ideologie. Ktora sprawdza sie tylko w naszej rodzinie. Ktorej nikt nie zrozumie, niewielu sprobuje pojac lecz wielu skrytykuje.

A mnie nawet ta krytyka tak bardzo nie boli. Na codzien czuje sie pewna drogi, ktora obralam. Boli mnie to ze ten jednorodzinny uklad spoleczny,  izoluje nas tak bardzo, ze tych drog jest zbyt wiele, a kazda inna i niezrozumiala dla nikogo z zewnatrz. I debatujemy o tym czym jest patologia, zamiast ja wpierac i uczyc. A podejscie do dzieci zmienia sie z pokoleniami. I dzieli rodzicow wewnatrz pokolenia.  I niejednej  ma wlasciwej drogi, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wtlaczanej z mlekiem corce, i przypominanej kiedy ta zostaje matka. Naturalnej, instynktownej i  prostej. Tak dobrej i oczywistej, ze niekwestionowalnej.

Wychowanie dzieci nie powinno byc takie trudne.