Friday 24 August 2012

Kiedy Mama nie jest sama

Moge w koncu napisac pozytywnie: Mama nie musi zawsze byc sama.

W naturalnych warunkach mama nie jest sama. Dzieci, rowniez niesamotne, bawia sie z innymi dziecmi, rozwijaja w towarzystwie mlodszych i starszych. Ucza sie zycia. Dla odmiany ucza sie nie tylko od mamy. I to przynosi mamie ulge. Mama zajmuje sie swoimi obowiazkami spokojna, ze dzieci, nie-uczepione-nogawki sa tuz nieopodal, moze widzi je katem oka albo przed chwila widziala. A jak nie ona to inna mama. Lub  tata:). A gdy dzieci juz spia, mamy spotykaja sie, rozjasniaja ciemnosc plomieniem, dlubia cos moze. I gadaja. Gadaja, wspieraja sie, opowiadaja i sluchaja. Albo spiewaja. Mamy moga sie spotykac codziennie i co wieczor - jesli chca - gdyz spiace dzieci sa bezpieczne w zasiegu sluchu mam. 

Tak przynajmniej wyobrazam sobie zycie w wiosce indianskiej. Tak wygladalo nasze zycie na biwaku:). 3 dni odpoczynku w nieco mniej wygodnych warunkach, w nieograniczonej przestrzeni,  wypelnionej powietrzem tak czystym, ze zapiera dech w piersiach (wciaz jeszcze pelnych mleka:)).  I zapewniam - te kilka dni wystarczyly by uzdrowic wiezi, scalic rodzine, scalic sie ze soba samym. I zwalczyc samotnosc - przynajmniej na 3 dni. Niezamknieta z dzieckiem w czterech scianach potrafilam naprawde w pelni cieszyc sie z tych momentow, kiedy dziecko akurat domagalo sie mojej uwagi. I  korzystac z tych, kiedy zupelnie niczego ode mnie nie chcialo:). A drugich tych bylo duzo. Bo wszyscy zajmowalismy sie wszystkimi dziecmi. A przede wszystkim one same soba. Oj tak, calej wioski potrzeba...

Pomysl zrodzil sie sponanicznie. E. na poczatku tygodnia wspomniala ze sie wybiera z dzieciorami pod namiot w srode (gotowa na poswiecenie i ostre tyranie, aby pokazac dzieciom swiat). A my na to ze w srode to jej zyczymi milego, ale juz w niedziele to moglibysmy razem z nia. A potem jeszcze w sobote okazalo sie  ze i K jest chetna i maz K z przyjemnoscia wezmie urlop, nic nie szkodzi ze bez wyprzedzenia. I  M tez wpadla z rodzina i druga K...

I niewiadomo jak i skad nagle zebralo sie nas 5 rodzin na tym polu namiotowym. I mimo ze kuchenka gazowa byla jedna, i sie zgubila, i na poranna kawe wszyscy czekalismy poltorej godziny, to kawa nigdy nie smakowala tak dobrze. A byla tylko pro forma - bo poranne powietrze budzilo juz pierwszym sztachnieciem:). Nie wiem o ktorej budzilo, bo kto by korzystal z zegarka na biwaku.  Dzieci na otwartej przestrzeni brudzily sie tak szybko i tak dokladnie, ze domyc sie nie dalo, a do najblizszego kranu 8 minut spaceru wiec juz nawet nikt nie probowal. Ale byly szczesliwe. Naprawde szczesliwe.

Wracajac do domu, scisnieta w samochodzie z Mezem, Kubusiem i masa sprzetu w myslach planowalam powtorzenie imprezy. Juz w kolejny weekend.



Sunday 19 August 2012

Niewolnica i jej wlasciciele

[przepraszam za brak polskich znakow. Po prostu ich nie mam]

Zastanawiam sie co jest we mnie takiego, ze rodzina tak bardzo pragnie mnie uwolnic spod pregieza moich najblizszych?

Jakis czas temu moj Maz dowiedzial sie, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, ze zrobil sobie ze mnie niewolnice. No bo przeciez to oburzajace, zeby mama niemowlaka gotowala obiad, podczas, gdy dziecko ucina sobie slodka drzemke. Powinna w tym czasie zalegiwac na sofie z kolorowym czasopismem lub malowac paznokcie! Obiad to obowiazek powracajacego z pracy meza. Lazienki rowniez on powinien wyszorowac po godzinach (a jak sie nie wyrobi to w nocy). No a ja glupia, biore ten ugor na siebie i jeszcze sie ciesze ("Oj, glupias, ty glupias corcia....") i on z pewnoscia mi sie kiedys za to odplaci pieknym za nadobne. Bo mezczyzni przeciez tak maja.

Ja wiem, ze sa rozne uklady rodzinne, mniej lub bardziej wymagajace dzieci i mniej lub bardziej umeczone mamy. Ale ja nie mam ochoty robic ze sprzatania katorgi, znienawidzonego przez rodzine sobotniego poranka z odkurzaczem i ze sciera. Nie chce doszukiwac sie w domu przykrych obowiazkow, ktore moglabym zrzucic. Obojetnie na kogo. Ja po prostu robie to wtedy kiedy mi sie chce i od nikogo nie oczekuje wybawienia. Ja sie nie skarze na swoj los ;).... I nikomu nic do niego. Gotowac nie lubie a sprzatac tak. I juz!

Dodam, ze po tej, niezbyt politycznie poprawnej, dyskusji konkty z tesciami zostaly na dluzszy okres zawieszone.

A jednak potem byly wakacje w Polsce. Czas blogiego i sielskiego wypoczynku w rodzinnym gronie... Czy cos takiego w ogole isnieje??

W tym wlasnie okresie przytrafily sie urodziny Babci (Prababci wlasciwie). Impreza z obowiazkowym noclegiem. Fajnie - mysle sobie, nie widzialam babc i ciotek wieki, poznaja Kubusia, pogadamy, pojdziemy na spacer... Swietny pomysl!  No wiec jazda z polnocy na poludnie Polski!

7 godzin  w pociagu z dwulatkiem mialy byc przygoda zycia. Okazaly sie katorga dla dziecka i testem wytrzymalosci dla mamy. Skatowani ale dotarlismy. Dzielnie ladujemy sie do przepelnionego babciami, ciociami i wujkami wszelkiej masci mieszkania na 10 tym pietrze w bloku. Dziecko przeczuwajac co sie swieci sztywnieje ze strachu juz w windzie. A w domu wiadomo, stol w centralnym miejscu pokoju, bialy obrus, zastawa w czerwone maki i blysk kieluszkow na stole. Kubus, kompletnie nie widzac tu miejsca dla siebie (rzeczywiscie go nie bylo) wczepil sie we mnie jeszcze mocniej.
- Nie kcem tu. Do domku! Jechac!
Milcze. Nawet nie wiem jak mu odpowiedziec. Jak wytlumaczyc niespelna dwulatkowi ze nasz dom jest 2000 kilometrow stad i mama naprawde nie wie jak i dokad uciec?
- Do domuku Babci - MOJEJ BABCI (Maly probuje wyjscia ewakuacyjnego, jakby wyczul, ze na to pierwsze nie ma szans.

Powitania jednak plyna wedlug prastarego rytualu. Buziaki, przytulaki, poklepanki na misia. Ciasno, cieplo, blisko, zbyt blisko! Dziecko wczepione we mnie jak malpka chowa twarz. Nie chce kontaktu z nikim. Boi sie, co z reszta mowi, ale nikt nie slucha. Stado cioc natomiast kazda ma swoj pomysl na to, jak osmielic nowo poznanego czlonka rodziny. Klaskanie, proby wziecia na rece (serio mysleli, ze on pojdzie?), oferowanie jedzenia, zagadywanie, glaskanie, spiewanie. Oczywiscie wszystko tylko pogarsza stan Malego.

- Co on taki dziki?
Slysze w koncu komentarze rzucone nie do mnie a kolo mnie.

Na stol wjezdzaja pieczenie, bigosy, kluski slaskie i nalewka cytrynowa. Oboje mamy scisniety żołądek i myslimy tylko o sposobie ucieczki.

-On sie nie uspokoi, dopuki ty bedziesz taka spieta. Napij sie!

Rzuca tonem niecierpiacym sprzeciwu ktoras z cioc.

Kubus wybucha kolejnym juz szlochem.  Nie moge go tam trzymac. Za oknem zimno i mokro ale chwilowo przestalo padac.

- Wyjde z nim na chwile na plac zabaw pod blokiem.

Rzucam pelna nadziei, ze nikt nie bedzie oponowal.

-Alez ty nic nie zjadlas!

Ktos jest pelny oburzenia.

Zdazylam wyjsc zanim wezwali policje prorodzinna. Mokra trawa, brak spodenek na zmiane. Placzemy oboje na lawce w obcym i zimnym miescie. 2000 kilometrow od domu.

Co tez ja sobie sobie myslalam jadac tam?

W koncu pora kapieli. Ewakuujemy sie do wyznaczonego na nocleg mieszkania prababci. Jest cicho, jest nas tu mniej. Straumowane dziecko w koncu usypia. Juz po wszystkim - mysle sobie. Rano sie zwiniemy i zapomnimy o sprawie. Wyciszylam sie, pogadalam z kuzynka, dobrze jest.

Jeszcze tylko kolejna kuzynka z chlopakiem wpadaja po rzeczy okolo polnocy. Podchmieleni rzecz jasna.

- Kaska, ty jestes niewolnikiem!!!

Slysze na przywitanie od nowego towarzysza Kuzynki. (Hmm.... juz gdzies to slyszalam....)

- Jak mozna tak za dzieckiem biegac. Ty sie musisz leczyc! Z tym trzeba walczyc!

No i zatkalo mnie. Wmurowalo i wcisnelo w fotel. Typowe. Nic nawet nie odpowiedzialam. Tak jak siedzialam, tak zostalam.

Lezac z dzieckiem na waskiej, nierownej sofie w duzym pokoju prabaci, do 5 nad ranem w myslach powtarzam prosta, spokojna, wywazona i dobitna odpowiedz.

Ktora nigdy nie padla.

Chyba rzeczywiscie powinnam sie leczyc...







Friday 17 August 2012

Dlaczego Mama jest sama?

Bo tak sie niestety czuje. Jak 90 procent wszystkich blogerow. No bo po co obnazac sie w publicznym internecie, jesli nie po to, aby za pomoca technologii, ktora tak bardzo nas od siebie oddala, sporobowac sie jakos zblizyc do siebie? Przez bariere ekranu LCD. Im bardziej nam to doskwiera, tym bardziej brniemy w ten chory uklad. Chcac byc blizej swiata laczymy sie z nim wireless. A przez to zamykamy sie szczelniej i szczelniej we wlasnych 4 scianach.

Pewna cudowna, lagodna, madra i harmonijna mama powiedziala mi ostatnio, ze czesto  nie wie czy robi dobrze, boi sie ze krzywdzi wlasne dzieci. Zastanawia sie czy tylko ona tak ma. A ja nie znam nikogo, kto by tak nie mial.

A to wlasnie dlatego. Bo jestesmy same. Pozamykane z dziecmi w domach do ktorych druga mama nie ma wstepu. Chyba ze sie umowi. I przyniesie ciasteczka.

Zyjemy w izolacji i niepewnosci. A spotkania w wiekszym gronie, rodzinnym niedajboze,  to ocena i krytyka. Mamy taki narodowy sport - wbijanie szpili Matce Polce. Kto wieksza.

Zamkniete w domu, czesto bez solidnych wzorcow rodzicielstwa, tworzymy swoja wlasna ideologie. Ktora sprawdza sie tylko w naszej rodzinie. Ktorej nikt nie zrozumie, niewielu sprobuje pojac lecz wielu skrytykuje.

A mnie nawet ta krytyka tak bardzo nie boli. Na codzien czuje sie pewna drogi, ktora obralam. Boli mnie to ze ten jednorodzinny uklad spoleczny,  izoluje nas tak bardzo, ze tych drog jest zbyt wiele, a kazda inna i niezrozumiala dla nikogo z zewnatrz. I debatujemy o tym czym jest patologia, zamiast ja wpierac i uczyc. A podejscie do dzieci zmienia sie z pokoleniami. I dzieli rodzicow wewnatrz pokolenia.  I niejednej  ma wlasciwej drogi, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wtlaczanej z mlekiem corce, i przypominanej kiedy ta zostaje matka. Naturalnej, instynktownej i  prostej. Tak dobrej i oczywistej, ze niekwestionowalnej.

Wychowanie dzieci nie powinno byc takie trudne.