Sunday 16 September 2012

O przedszkolu, czyli spowiedz.

Tyle się teraz mówi o przedszkolu. To i ja powiem. Bo tu przynajmniej mogę powiedzieć co myślę i niech się obrażają jeśli chcą.

Z reszta wyspowiadać się trzeba.

Przede wszystkim mam wrażenie, ze ktoś, nawet wiem kto, bardzo usilnie próbuje wmówić nam, ze najgorsze co może się przytrafić naszym dzieciom, to nasze towarzystwo. W pewnym wieku to juz jest chore, żeby dziecko z matka i pod jej opieka tak ciągle. No i w ogóle żeby matka w domu, żeby własnego życia nie miała, tylko te dzieci? Jakby poszła do pracy to by zaraz przestała tyle narzekać. Ze samotna. A dziecko do tego przybytku cywilizacji dziecięcej czym prędzej oddać, oni je tam wychowają. Ale nie patrz na to, ze płacze, ze trzyma nogawki kurczowo, prosi. To tylko dowód na to, ze za mocno związany z mama. Trzeba z tym walczyć. Wyjdzie mu to na dobre,  usamodzielni się, wyrwie z domu,  Sie usocjalni. Czyli sie zacznie wpasowywać w trybiki systemu. Im prędzej tym lepiej, łatwiej go będzie urobić. I mama szybciej pójdzie do pracy, podatek zapłaci. Zakupy zrobi większe, co to polowa z nich niepotrzebna.

A Kapitalista się cieszy.

No i mnie przekonał. Bałam sie tego momentu od chwili, gdy odchodząc na macierzyński deklarowałam ze wrócę. No wiec juz w brzuchu faszerowałam dziecko strachem przed przedszkolem. Cos w tym pewnie jest. A moze po prostu to moja intuicja krzyczała, ze TO JEST ZŁE! Male dziecko ma byc z ludzmi, ktorzy go kochaja, znaja, zadbaja. Ale Kapitalista przekonywał dobitniej: Jaka przyszlosc chcesz dziecku zapewnic? Z glodu umrzecie na jednej pensji! Przecież sa dobre przedszkola, Kuba będzie miał kolegów...

Udało mi sie przedłużyć urlop do 14 miesięcy. 14 miesięczne dziecko juz przecież nie musi byc ciągle z mama.... Tym bardziej ze dziecko było kwalifikujące sie jak najbardziej. Bardzo niezależne, towarzyskie, odważne, wesołe, pewne siebie, ufne. Chodziłam z nim na playgroupy od dawna żeby sie przyzwyczajał. To mi na tych grupach znikał juz za progiem, nie patrzył w ogóle czy jeszcze sączę ta kawę plotkując na krzesełku. Pchał sie na kolana pan prowadzących. Tak, pamiętam jeszcze. Na pewno kiedyś taki był. Był.

Znalazłam dobre przedszkole. Montesorri pożal się boże. Z ideologia, jak to sie mówi. Tylko ze ta ideologia kompletnie przysłoniła im dzieci. Najpierw dowiedziałam się, ze na przyzwyczajenie dziecka mam tydzień. Nie około tygodnia, nie tyle ile potrzeba. Moj 14 miesięczny syn dostał tydzień, na zrozumienie, ze odtąd nie będzie już mamy blisko.

Pierwszy dzień mu sie spodobał. Ot playgroupa, tatuś siedzi na dywanie a on sie bawi. Nic nowego. Panie na to, ze skoro Kuba "tak dobrze to znosi" to następnego dnia tatuś ma wyjść już po chwili i wrócić za pól godziny. To to jest plan. Kuba pierwszy raz pozostawiony nawet tego nie zauważył. No wiec dalej, następnego dnia tatuś ma wejść, zostawić dziecko w drzwiach i wyjść. Nie przedłużać, nie roztkliwiać sie. Nawet mu powiedziały co ma powiedzieć: "Daddy loves you and will be back later". I za drzwi. To juz sie dziecku nie spodobało. Za zimno, za sztywno. Szok. Mały sie pokapował co to za spisek. I ze przeciwko niemu.

Nie bede opisywac pokolei nastepnych dni, choc wiele ich nie bylo. Kubus nie chcial chodzic do przedszkola. Walczyl, prosil, trzymal sie kurczowo i zamykal w sobie. Plakal troche. Nie duzo, z 10 minut od wyrwania. Bo madre dziecko. Wiedzial ze nikt tego placzu nie slucha, choc slyszy. Panie skrzetnie zanotowaly, ze plakal krotko. Na dowod zrobily mi zdjecia, ze spokojny. No nie placze, widac na nich jak byk. Siedzi taki wystraszony na dywanie, przed nim porozkladane zabawki, ze niby sie bawi, nawet mu cos do reki wcisnely. Ale oczy niewidzace, nieobecne. Nierozumiejace. Jak mogli go tak zostawic? Tak nagle? Zamyslony. Zdecydowanie zbyt powazny na roczne dziecko. Probuje zrozumiec cos, co wykracza poza granice jego dzieciecego umyslu.

Ale jak niemowlak ma zrozumiec chory system?

Zanim sie poddalismy probowalismy negocjowac. Czy to rozstanie naprawde musi byc tak nagle? Przekonuja nas ze musi, ze przedluzanie procesu tylko sprawe utrudni (teraz rozumiem, ze utrudniloby - ale IM). Pytalismy czy nie moglby tata wejsc z nim, zajac czyms, posiedziec chwile, oswoic z miejscem. No niestety, polityka przedszkola na to nie pozwala. (bo co by to bylo, jakby tak kazdy rodzic sobie wchodzil z dzieckiem, ile miejsca, zamieszania?). Mamy zostawic dziecko na progu. Jak najszybciej. No wiec ja raz poszlam. Raz tylko. Twarda bylam, jak kazali. Kuba nie...

2 tygodnie chodzil. 2 godziny tylko zostawal najdluzej. Tyle i az tyle potrzebowalismy zeby zrozumiec, jak bardzo krzywdzimy dziecko. W koncu sms od Meza: "Jade po niego. Koniec tej szopki".

I pojechal. Ale nie przywiozl tego dziecka, ktore zaprowadzil. Wystraszony, samotnik, smutny, nieufny, marudny, klejacy sie.... 2 tygodnie wystarczyly, zeby zlamac malego czlowieczka.

Mimelo ponad pol roku. Od niedawna znow potrafi wejsc na playgroupe. Ale nie traci mamy z oczu ani na chwile. Od niedawna znow lubi dzieci. Ale nie lubi zadnych pań. I nie musi.

Bo do przedszkola nie pojdzie, dopóki sam nie powie ze chce. I bedzie mogl zmienic zdanie.

Saturday 1 September 2012

Mama sie martwi

Zabierajac sie do wychowywania dziecka powinnismy najpierw udzielic sobie odpowiedzi na pytanie: Jakiego czlowieka chcemy wychowac? Wydaje sie ze wszystkie odpowiedzi beda zblizone, mowiace o szczesciu, niezaleznosci, odpowiedzialnosci, madrosci, sile.... Ale to o czym tak naprawde marzymy, czego pragniemy dla naszych dzieci, to chyba czesto to, czego sami nie dostalismy w spadku. I tu pojawia sie problem. Bo nie tylko nauczenie dziecka czegos, czego sami nie potrafimy jest praktycznie niemozliwe. Dodatkowo dziecko nie sluzy do spelniania niezrealizowanych marzen rodzicow.

A ja bym chciala zeby moj syn byl silny. Zeby potrafil powiedziec nie. Miec odmienne zdanie i bronic go. Glosno wyrazac swoja opinie. I martwie sie. Bo widze, ze nie jest mu z tym latwo.

A powod mojego zmartwienia jest wrecz komiczny. Moj prawie juz 2 latek kompletnie sie nie buntuje. Oh, jak wielu rodzicow ucieszylby taki problem! A ja odetchnelabym z ulga, gdyby choc raz rzucil sie na podloge i zaczal kopac nogami, kiedy prosze go, zeby juz jednak poszedl do wanny, i ze pianke mu zrobilam i woda wystygnie... A on wstaje i idzie. Czasami z malym poslizgiem ale zawsze i wszedzie wspolpracujacy.

Serce mi peka, bo zaczal mowic "prosze". A nigdy nikt od niego tego nie wymagal. W zyciu nie uslyszal "Co sie mowi?". Czasem on byl proszony o cos, ale rzadko, bo zwykle dostaje oferty (Chcesz jeszcze jesc? Pojdziemy juz do domu?). A on teraz, jesli chce pic to mowi tym swoim cieniutkim glosikiem: poplose picko, poploseee.... I przechyla glowke na bok. Tak jakby mu tej wody ktos zalowal, a przeciez nie musi o nia prosic! No a inne dzieci maja gdzies jego "plose", chocby nie wiem jak dlugo za nimi lazil i nie wiem jak slodko prosil. Jak Julka nie chce mu dac balona to predzej mu przywali za to proszenie niz ustapi. I wyznam szczerze: przemocy dziecka nie uczylam w zadnej postaci i uczyc nie bede. A jak moge to sama go chronie jak lwica przed atakami. Ale powiem to: odetchnelabym z ulga, gdyby to on kiedys byl tym, ktory zabiera innemu dziecku najlepsza zabawke. Wiem, to paskudne i jak tak mozna mowic. Ale ja jestem matka. Ja sie martwie. Chce, zeby sobie poradzil, kiedy ja nie bede mogla zainterweniowac. Zeby byl silny.

Bo ja nie bylam.

A najbardziej martwie sie, ze 20 miesieczny chlopiec z dnia na dzien zrezygnowal z bycia noszonym. A byl noszony duzo, bo zmeczony, bo ciekawy, co mama kroi na blacie, bo chcial byc blisko, bo chcial byc wyzej, bo chcial ziuuuuu i kreci-kreci. A teraz nagle, bez jego winy okazuje sie, ze mama juz nosic nie moze. Bo ma w brzuszku dzidziusia, ktory narazie jest malutki ale bedzie coraz wiekszy i potem bedzie juz zawsze mieszkal z nami. Co to oznacza dla dziecka w tym wieku???? Mysle, ze predzej jest w stanie przypomniec sobie wlasne zycie prenatalne niz zrozumiec idee rozmnazania ssakow. Ale odkad mu to wytlumaczylam ani razu nie domagal sie noszenia. "Bo bzusek i dzidzius".

A przeciez z jego punktu widzenia noszenie powinno byc postrzegane jako jego swiete i nienaruszalne prawo! Dlaczego tak latwo godzi zie na to, zeby jakis niewidoczny dzidzius z brzucha wykolegowal go z ramion mamusi? Po kapieli zawsze, ale to zawsze byl niesiony do swojego pokoju. Dlaczego dzisiaj zgodzil sie sam potuptac, jak mala mumia zapatulony w recznik? Byl zmeczony. Przeciez zmeczone dzieci krzycza i odwalaja tantrum, jak im sie czegos nie da, tak?

A Kuba nie robi tantrum. Ani w lazience ani w supermarkecie.

Nie walczy. Wspolpracuje? Czy zbyt latwo ustepuje?

Zastanawiam sie, czy w ktoryms momencie nie dalam mu do zrozumienia ze jednak to czego on chce, w rzeczywistosci nie jest wazne. Ze i tak bedzie tak jak zdecydowali dorosli.

A moze moja wizja dziecka jest tak wypaczona, ze spodziewam sie potwora a zamiast tego codziennie na nowo ze zdziwieniem odkrywam ze to po prostu drugi czlowiek. I nie moge w niego uwierzyc, bo jestem zbyt przesiaknieta opowiesciami o manipulujacym, cwanym i egoistycznym bachorze?